Ten post miał się pojawić dużo wcześniej, jednak potrzebowałem czasu, żeby uporać się z wybuchowym ładunkiem emocjonalnym, który został we mnie po lekturze jednej z trudniejszych książek, które ostatnio przeczytałem: „Farba znaczy krew”, autorstwa byłego myśliwego, Zenona Kruczyńskiego.
Nigdy nie byłem fanem polowań, jednak to, co przeczytałem, przerosło moje możliwości pojmowania. Po lekturze zostało mi silne poczucie, że tzw. „łowiectwo” to zajęcie, w którym wszyscy są przegranymi:
- zwierzęta – z oczywistych względów. Giną ich niewyobrażalne ilości, a zabijanie często ma charakter „sportowy” – mało kto w tych czasach poluje z głodu.
- osoby postronne, które często giną przypadkowo.
Za autorem:wieloletni prezes i łowczy koła, doświadczony myśliwy, zabił swojego jedynego i ukochanego wnuka.
myśliwy zastrzelił w lesie młodą dziewczynę, która pasła krowy – zeznawał, że strzelał do sarny. Ten człowiek zakopał dziewczynę w lesie, pomagał mu w tym kilkunastoletni syn, który go potem wydał. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczyna przed zakopaniem jeszcze żyła.
Wypadki w trakcie polowań to zresztą częsty problem: http://wypadkinapolowaniach.pl/
- środowisko. Pomijając agresywne ingerencje w dzikie tereny, myśliwi zanieczyszczają naturę ogromnymi ilościami trującego ołowiu. „W Polsce, jednym z ostatnich krajów w Europie, który stale i uparcie ignoruje problem, każdego roku myśliwi wystrzeliwują do środowiska co najmniej 400 lub nawet 640 ton ołowiu. To więcej, niż cały nasz transport i przemysł łącznie!” (źródło: https://niechzyja.pl/ciezka-sprawa-mysliwski-olow-truje-nas-i-przyrode/ ) Na szczęście, jak dziś przeczytałem – jest światełko w tunelu – Komisja Europejska planuje wprowadzić zakaz używania ołowiu w polowaniach na obszarach wodno-błotnych. O co apelowała choćby „Nauka dla Przyrody”: https://naukadlaprzyrody.pl/2020/07/13/zakaz-stosowania-olowianej-amunicji-na-obszarach-wodno-blotnych-ue/
- dzieci, które bardzo chcą sprostać wyzwaniom polujących ojców, więc zabijają w sobie naturalną, dziecięcą wrażliwość i próbują towarzyszyć ojcom w ich morderczych wycieczkach. Jeden z najbardziej drastycznych fragmentów książki, z którego nie mogę się do dziś otrząsnąć, to historia, kiedy do wówczas bodajże 13-to letniego chłopca przychodzi kobieta z dwoma ślepymi kociątkami, żeby je spłukał w WC, bo przecież jest synem myśliwego. Zrobił to, mimo, że jeden bardzo walczył i próbował się uratować.
- zwierzęta hodowlane. Jest tajemnicą poliszynela, że (o ironio) myśliwi, którzy rzekomo walczą z ASF, sami przyczyniają się do jej rozprzestrzeniania. Kto widział polowanie ten nie ma złudzeń co do warunków higienicznych w jakich są transportowane martwe zwierzęta. Wszystko tapla się we krwi. Paka samochodu, gumofilce dumnych z siebie myśliwych i wszystko dookoła.
- rodziny myśliwych i sami myśliwi. Mniej oczywisty aspekt, którego nie byłem świadomy. To makabryczne „hobby” kultywowane jest zwykle przez zaburzone osoby i jest swego rodzaju uzależnieniem. Do tego często łączy się z innymi uzależnieniami, jak choćby alkoholizmem. Polowania „pod wpływem” nie należą do rzadkości.
Poza wszystkim tym, co powyżej – za cholerę nie rozumiem, jak można cieszyć się z tego, że siedząc w ambonie, bez żadnego ryzyka, strzelając ze sprzętu wartego często kilkadziesiąt tysięcy złotych, zabija się bezbronne zwierzęta, które wcześniej zwabiło się dokarmianiem? Kim trzeba być, żeby robić takie rzeczy? Osobą z „psychopatycznym brakiem wrażliwości”. Jak pisze psycholog, którego słowa są przytaczane w książce: „Zauważyłeś zapewne, że polowaniem zajmują się często mężczyźni z pozoru silni i męscy, ale wewnętrznie zalęknieni i niepewni swojej męskości.”
Wracając jednak do książki, najpierw oddam głos naszej noblistce, Oldze Tokarczuk, która w przedmowie pisze:
Żywności roślinnej starcza dla wszystkich. Gdybyśmy nie jedli mięsa, byłoby jej jeszcze więcej. Nie ma powodu, żeby zabijać dzikie zwierzęta. Nie zagrażają nam. […] Dziś nie możemy powiedzieć, że zabijanie to przymus czy smutna konieczność. Nie musimy zabijać. Tam, gdzie byłby przymus biologiczny, tam nie byłoby moralnego wyboru. My jednak nie jesteśmy w żaden sposób zmuszeni ani do polowania, ani do jedzenia mięsa. […]
Takie spatologizowanie myślistwa (tak jak niedawno spatologizowano pedofilię) przyniesie nam ulgę, ponieważ w głębi duszy czujemy, że zbijanie zwierząt nie jest czymś normalnym i że zabijając, wykraczamy poza fundamentalne zasady etyczne.
Kilka fragmentów samej książki:
Edukacja myśliwych przez IBS PAN chyba nie zadziałała, bo w zeszłym roku zastrzelili oni w Puszczy tysiąc trzysta siedemdziesiąt dwa dziki, praktycznie eksterminując ten gatunek. Zostały zdjęte wszystkie okresy ochronne na dziki. Według wprowadzonych doraźnie przepisów wolno było zabijać również lochy ciężarne, karmiące, prowadzące młode… Myśliwi mówili, że tego nie zrobią – ale jednak zrobili to, obracając w niwecz swoją tak zwaną etykę łowiecką. Być może pewną rolę odegrały tu pieniądze z urzędu marszałkowskiego, który za każdego dzika płacił im czterysta złotych. Zrobili to pod pretekstem zabezpieczenia tych terytoriów przez ASF – afrykańskim pomorem świń. Tuż po tym, jak wystrzelali dziki, w najbliższej okolicy trzeba było uśmiercić całą fermę świń, w której pojawił się ASF. Weterynarze zabijali zwierzęta przez całą noc, a tiry wywoziły gdzieś ciała. Właścicielem świniarni jest miejscowy myśliwy. Komisja Europejska wskazała, że zbijanie dzików stanowi ważny czynnik sprzyjający rozprzestrzenianiu się ASF.”
(słowa żony myśliwego) Dla myśliwych częstym argumentem jest: „A co, kurczaki w hodowli nie są zabijane?”, „Jak kupujesz kiełbasę, to co, nie cierpisz?”. Według mnie problem polega na czym innym. Dla mnie to czerpanie radości z zabijania, robienie z tego hobby.