Dobre życie

Podczas tegorocznego urlopu wreszcie udało mi się zrobić coś, co chciałem zrobić już dawno, jednak bezlitosna, życiowa gonitwa zawsze sprawiała, że było mi nie po drodze. Tym razem się udało – odwiedziłem H.
H. jest mniszką zen, którą znam od lat kilkunastu, ma ponad 60 lat i ponad 20 lat temu zrobiła to, o czym chyba każdy czasami marzy 🙂
Rzuciła wszystko i pojechała w Bieszczady.

Na swojej drodze zen poznałem całkiem sporo nauczycieli i też ludzi po prostu praktykujących, jak ja. Jak to w życiu bywa, czasami okazywało się, że ci, którzy potrafią głosić piękne nauki, czasami mając też osobowość porywającą spore rzesze zainteresowanych tematem buddyzmu, niekoniecznie sami są ucieleśnieniem tych nauk. Takie zderzenia z twardą rzeczywistością bywały bolesne.
Z H. jest dokładnie odwrotnie. Nie głosi nauk, jest cicha i – czasami wręcz przesadnie – skromna. Żyje w biedzie, ale nigdy nie narzeka i widać, że dobrze jej z tym. Co ciekawe, bardzo niechętnie przyjmuje jakiekolwiek ofiary pieniężne. A jeśli jednak uda się ją do tego przekonać, to przekazuje pieniądze tym, którzy (jej zdaniem) są bardziej potrzebujący niż ona sama. Większość z nas bardzo lubi dostawać pieniądze, ja na pewno. Z taką postawą jak u H. spotkałem się w życiu może u zaledwie kilku osób. A do tego ona utrzymuje się za kilkaset złotych miesięcznie. Kilkaset złotych. W tym są opłaty za prąd, leki, żywność, wyjazdy na sesshin itp.
Jak to możliwe? Żyje zupełnie na uboczu, wiele kilometrów od najbliższego sklepu itp. Do niedawna w sąsiedztwie nie było nawet żadnych budynków, teraz w zasięgu wzroku są dwa, do jednego sporadycznie ktoś przyjeżdża. Jej chata – mówiąc wprost – gnije. Wody bieżącej nie ma. Korzysta zwykle ze studni u sąsiada. Studni do której wpadają gady, owady i inne żyjątka. Studnia jednak nie zawsze jest dostępna, w zimie zamarza. Ma mały ogródek warzywny, który wystarcza na jej potrzeby.
Wiecie co to jest przednówek? Ja nie wiedziałem. Wikipedia mówi, że to określenie dziś już nieaktualne, historyczne. A jednak… Przednówek jest wtedy, kiedy kończą się zapasy żywności z poprzedniego roku, a nowe warzywa jeszcze nie urosły. Co wtedy je H.? Np. śnieg roztopiony na kuchence.
Obok domku jest sławojka, ale… H. z niej nie korzysta, bo zamieszkały w niej osy, a przecież nie będzie osom domu zabierała. Osy zamieszkały, bo na drodze do sławojki wyrosły maliny, a przecież szkoda zniszczyć takie piękne krzewy.
W chacie, oprócz H. mieszkają też myszy. Bywają dość uciążliwe, hałasując w nocy, zjadając kanapę czy matę do zazen. Dlatego H. łapie je w żywołapki i wynosi. Ale myszy są sprytne i zdarza się, że po wyniesieniu ich daleko od domu, wracają do niego szybciej niż H., bo droga łatwa nie jest i trzeba wracać pod stromą górkę.
Okolica chatki jest przepiękna. Coś wspaniałego – góry w najlepszym wydaniu. Przestrzeń zapierająca dech w piersiach i dzikie zwierzęta. I ta cisza. Coś, czego w mieście nigdy, nawet w nocy, nie doświadczamy. Jak powiedziała H., w tej ciszy, tutaj, słychać wyraźnie głos Buddy.
Dla mnie H. jest źródłem niedoścignionej inspiracji i jestem pełen nieustającego podziwu dla jej odwagi, konsekwencji, uporu i bezkompromisowego życia. No i tak sobie myślę, że skoro są jeszcze tacy ludzie, to może jednak nie wszystko jest stracone. Tylko szkoda, że takich osób jest tak niewiele.